Czy
to nie powinno być bardziej proste? Ilekroć proponowałem
dziewczynie spotkanie, czułem, że moje kruche serce wisi na
cienkiej nitce, a kiedy ona powie nie, nitka zerwie się. Poznaliśmy
się na jakimś przyjęciu, rozczuliła mnie jej niewinność.
Mieszkała w zielonej tęczówce oczu, wiotkiej figurze uśmiechu,
który opromieniał jej twarz. Kiedy słuchając mnie, widziałem
skrzydła ptaka, który szybuje w stronę mego ramienia.
Zaproponowałem spotkanie, kiedy powiedziała chętnie. Poczułem, że
moje rozkołysane serce nieruchomieje, aby znowu bić już spokojnym
rytmem. Umówiliśmy się na rynku nowego miasta. Wybrałem to
miejsce, jedno z nielicznych gdzie ocalało piękno architektury.
Przyszedłem wcześniej i schowałem się w bramie. Chciałem
zobaczyć jaka jest, gdy nie wie jak ktoś na nią patrzy.
Naburmuszyła się widząc moją nieobecność. Zbliżyłem się
zasłonięty białymi liliami, a ona uśmiechem wytarła nadonsami.
Przyjęła kwiaty, zanurzyła się w nich i zaciągnęła zapachem.
Czy słyszysz jak to gra, wskazując na kościół, klasztor i
okoliczne budowle. Co gra zapytała, trochę speszyło mnie to
pytanie. Ona, która przypomina utwór muzyczny, powinna czuć
harmonie i muzykę architektury. Nie jadła mięsa, nie jadła prawie
nic. Lubiła tylko ruskie pierogi, ale ta wybredność też była dla
mnie wzruszająca. Ujęty delikatną urodą dziewczyny, bez trudu
wszystko w niej uznałem za ujmujące. W ekskluzywnej restauracji
jakimś cudem dokopano się ruskich pierogów, z tego wszystkiego ja
też je zamówiłem i nawet mi smakowały. Odzywała się rzadko, ale
potrafiła inteligentnie milczeć. Tak przynajmniej czytałem jej
milczenie. Nie wiem gdzie pracowała, nic o niej nie wiedziałem.
Chociaż chciałem wiedzieć wszystko. Nie potrafiłem pytać, czy ma
jakiegoś mężczyznę, może przed chwilą z nim zerwała.
Intuicyjnie czułem, że jest tuż po rozstaniu i trafiłem na
odpowiedni moment. Była tak delikatna i subtelna, że nie mogłem
sobie jej wyobrazić w rękach innego mężczyzny niż ja. Na ulicy
chciałem się pożegnać i umówić ponownie gdy niespodziewanie
zaprosiła mnie do siebie, jakby nigdy nic. Nie potrafiłem jej
odmówić, ale czułem, że jej delikatność, stoi w niepokojącej
sprzeczności z tym zaproszeniem. Jechałem za nią, byłem dobrym
kierowcą, ale to cud że się nie zgubiłem, bo gwałciła wszelkie
przepisy. Robiła to z pewną siebie niewinnością. Kiedy
zaparkowaliśmy, byłem spocony jak po biegu. Obskurny budynek z lat
60-tych stał wtłoczony między stare domy. Winda wyglądała jakby
wożono nią drapieżne zwierzęta. Czułem, że wstydzi się tej
windy więc odruchowo zamknąłem oczy. Pokój, który wynajmowała,
był jednak gustownie urządzony, chociaż miałem dojmujące uczucie,
że przedmioty nie pasują do siebie. Jakby kupowały je zupełnie
różne osoby. Boczne okno wychodziło na dach przylegającej do domu
niższej kamienicy. Takie okna są w Polsce z reguły okratowane. To
było wolne od krat. W lecie się tu opalam. Czasami nago, powiedziała
i chyba się zarumieniła. Nie wiem kiedy na stole pojawiło się
wino. Ono też mnie onieśmieliło. To ja powinienem przynieść wino,
ale kto mógł się spodziewać? Nie wiem kiedy je wypiliśmy. Jako
kierowca nie powinienem tego robić. Nie wiem kiedy położyła się
na łóżku, a ja usiadłem na jego brzegu i położyłem rękę na
jej kolanie. Nie zareagowała. To była jedna z trudniejszych decyzji
w mym erotycznym życiu, czy moja dłoń powinna powędrować w górę.
Nie zdążyłem jej podjąć. Może wolisz żebym włożyła nocną
koszulę? Jest późno. Zapytała trochę dziecinnie. Jak by włożenie
nocnej koszuli dotyczyło tylko snu. Pobiegła do łazienki w
podskokach, jak dziecko. Wróciła juz przebrana. Miała na sobie
bawełnianą srebrną koszulę. Ten materiał lejący się jak woda i
jak woda chłodny, pobudzał mnie erotycznie. Teraz położyłem usta
na jej udzie. Nie poruszyła się. Jej skóra pachniała morzem
stygnącym po upalnym dniu, moje wargi wpadły w poślizg. Chciałem
zatrzymać się w okolicy uda. Tam skóra była jeszcze bardziej
gładka. Jechałem więc dalej. Otworzyła się, jak otwiera się
drzwi komuś bliskiemu. Nigdy jeszcze nie smakowała mi tak płeć
kobiety. Łagodna potrawa, gdzie wszystkiego jest w sam raz. Szybko miała orgazm, subtelny ale głęboki. Jej szczyt zmienił się w
nasze wspólne wielkie szumiące pole traw, na którym położyłem
głowę. wdychając jej zapach. Kocham cię, szepnęła. A ja
poczułem, ze rozpuszczam się w tych słowach jak kostka cukru w
gorącej herbacie. Tak długo szukałem swojej miłości, a teraz
znalazłem ją nagle przypadkowo. Poczułem jak rośnie we mnie fala
uczucia, gdy uniosłem się by wejść w ten błogostan ze swoja
burzą, usłyszałem pukanie do drzwi. Zastygła stając się nagle
posągiem białym i doskonale harmonijnym. To on, szepnęła. Jaki
on, stłumiła pytanie kładąc mi dłoń na ustach. Ubrała się
szybko. Sam nie wiem kiedy uczyniłem to samo. Stukanie zamieniło
się w dziwięk bardziej brutalny jakby ktoś kopał w drzwi.
Pościeliła łóżko i w biegu, który przypominał taniec,
pozacierała ślady naszej obecności. A teraz wychodzimy przez okno.
Szybciutko, szepnęła. Mówiła jakby proponowała jakąś zabawę.
Zgasiła światło, wyjęła lilie z wazonu, najwyraźniej zamierzała
zabrać je ze sobą. Zaprotestowałem. Wszedłem tu przez drzwi i
zamierzałem nimi wyjść. Nic mnie nie obchodzi jakiś zazdrośnik.
Powtórzyła coś kilka razy szeptem. Nie zrozumiałem słów.
Brzmiało to dosyć groźnie. Bardziej przejąłem się siłą z jaką
ciągneła mnie do okna. Po ciemnej stronie światactała metalowa
składana drabinka. Poczułem się jak chłopiec, który po kryjomu
wykrada się z domu. Dachy zawsze mnie fascynowały. Chodzenie po
nich to moje marzenie z dzieciństwa. Było ciemno. Pachniało papą,
która parowała rozgrzana upałem dnia. Podała mi kwiaty. Uważnie
by nie pognieść płatków. przymknęła zręcznie okno, potem
wzięła bukie a ja zostałem obarczony drabinką. Chwyciła moją
dłoń i zaskakująco pewnie prowadziła po wąskiej drewnianej
kładce. Po co to wszystko zapytałem. Zabił by. Powiedziała tak
bardzo nieswoim głosem, że uwierzyłem. Czy to jej mężczyzna,
jakiś szaleniec, a może tylko ojciec? Najlepiej gdyby to był
ojciec. Szliśmy szybko, czasami po omacku. Na szczęście nie mam
lęku przestrzeni. Kiedyś trochę wspinałem się. Nagle
uświadomiłem sobie, że ona chodzi po tych dachach swobodnie, jak
po swoim mieszkaniu. Próbowałem na sobie wyobrazić w środku
warszawy jak przemykamy się z drabinką i liliami, które bielić
się musiały z daleka w zamglonym blasku księżyca. Domy miały
różną wysokość, ale znała wszystkie przejścia, musiała
wielokrotnie przebywać tą drogę. W jednym z załomów mórów
wskazała miejsce, gdzie należy zostawić drabinkę, a kwiaty?
Zapytałem. No wiesz? w jej głosie odnalazłem szczere oburzenie.
Miałem wiele pytań, ale nie była w nastroju do rozmów. miała
jkiś cel i pewnie do niego dążyła. balkon w starym przedwojennym
domu. Nadkruszony zapewne w czasie powstania wisiał w miejscu
osobliwym. Nieproporcjonalnie blisko dachu. To tutaj, powiedziała
zadowolona, jakbyśmy w końcu znaleźli odpowiednią kawiarnię.
Wystarczy spuścić się na rękach. Ja potrafię, a ty? Wspinałem
się powiedziałem z odcieniem urażonej męskiej dumy, by dodać
ironicznie. Zawsze mniej więcej wiedziałem, po co schodzę ze
szczytu. Teraz nie wiem. Ratuję mam życie. Powiedziała takim
tonem, jakby to było oczywiste i tylko ktoś tak naiwny jak ja mógł
to przeoczyć. Pomogłem jej zejść na obszerny balkon. Chociaż
sama dawała sobie radę. Zręczna jak wiewiórka. Rzuciłem kwiaty,
by z młodzieńczym wdziękiem. Tak przynajmniej mi się wydawało,
zeskoczyć na balkon. Za szklanymi drzwiami, paliło sie światło.
Sam nie wiem co spodziewałem się zobaczyć. Wiem co ujrzałem. To był
wzruszający, realistyczny obraz. Dwoje starych ludzi, siedziało
przy okrągłym stole, jedli kolację. Zerkając na telewizor. W
pobliżu imbryczka z parującą herbatą, leżał czarny kot zwinięty
w kłębek. Wyglądał jak przed chwilą upieczony murzynek. Stary
zegar na ścianie, kołysał swoim złotym wahadłem, zapukałem w
szybę. Mężczyzna odwrócił się od telewizora, położył
widelec. Mrużąc oczy spojrzał w stronę balkonu. Powiedział coś
do żony a potem bez wahania podszedł otworzyć drzwi. Jak by
oczekiwał przybysza z nieba. Dasz lilie. Szepnęła takim tonem jak
uczy się dobrych manier młodych chłopców. No tak, domyślałem
się, że to znowu pani. Powiedział starszy pan, wpuszczając nas do
mieszkania. Roześmiała się serdecznie, jakby odwiedzała o
umówionej godzinie przyjaciół. Dzień dobry, a właściwie dobry
wieczór. chcę państwu przedstawić mojego przyjaciela. Czułem się
jak w teatrze a moja partnerka recytowała rolę. Problem, że ja nie
znałem swojej. Mężczyzna nałożył okulary, i przyjrzał mi się
badawczo. Popatrzył na nią i powiedział z naganą, która wydawała
się tylko kokieterią. Pani nieustannie mnoży przyjaciół.
uścisnął mi jednak serdecznie rękę i zaprosił do stołu. Helu
sąsiadka z nowym przyjacielem. Oby był równie sympatyczny jak
poprzedni, odparła kobieta. Przedstawienie więc trwało nadal.
Nagle przypomniałem sobie swoją rolę. Szarmancko podałem
gospodyni kwiaty, całując ją w dłoń, która pachniała ciastem i
ziołami. Rozpromieniła się i powiedziała. Muszę przyznać
sąsiadko, że wszyscy pani przyjaciele maja gust do kwiatów i znowu
taki ładny chłopiec. Nie czułem się w swojej 30-tce ładnym
chłopcem. Nie czułem się dobrze będąc jakimś kolejnym, który
wręczał kolejne kwiaty spadając zapewne z kolejnego nieba. Jak to
możliwe, że coś co było w najwyższym stopniu nienormalne ci
ludzie traktowali tak naturalnie. Zostały postawione dwa nowe
talerze i zaproszono nas do stołu. Kot na chwile podniósł głowę i
spojrzał mi w oczy. Miałem wrażenie, że uśmiechnął się.
Widziałem uśmiechające się persy, uśmiechnięte koty, należą do
rzadkości. Nie byłem głodny, ale zgromiony jej spojrzeniem,
wepchnąłem w siebie dwie kanapki. Potem wdałem się w polityczną
dyskusję z gospodarzem. Ach, ci mężczyźni. Oni zawsze się kłócą
o politykę. Uśmiechnęła się do niej staruszka, a ona właśnie
kopała mnie pod stołem, pewnie w intencji, abym miarkował swe
opinie. Wstałem, podziękowałem za kolację. Powiedziałem
stanowczo. Na mnie już czas. Byłem pewien, że pójdzie ze mną i
wyjaśnię do końca całe to szaleństwo. Nie zamierzała mi
towarzyszyć. W telewizji, zapowiedziano serial, który lubiła.
Poszedłem w stronę balkonu. Nie tędy, młody człowieku. Teraz
można drzwiami, wszyscy pana koledzy wychodzili drzwiami. Pouczyła
mnie gospodyni. Zamierzałem spojrzeć na moja ukochaną okiem
bazyliszka. Zapewne było to jedynie oko rannego jelenia. Uśmiechnęła
się tym samym niewinnym uśmiechem, który stał u źródeł naszej
znajomości. Wychodziłem odprowadzony przez całą trójkę, a nawet
przez kota, który zeskoczył ze stołu. Wygiął grzbiet i otarł
się o moja nogę. I nie do wiary. To mnie zabolało. Otworzyłem
drzwi, sprawdziłem czy są schody. Szedłem nimi nie zapalając
światła. Na wszelki wypadek, na jaki wszelki wypadek, jednak nie
wiedziałem. Nazajutrz, próbowałem do niej zadzwonić. Numer który
mi podała, był telefonem izby wytrzeźwień. Udało mi się odnaleźć
jej dom. Był wieczór, wilgotny i ponury. Stanąłem przed drzwiami,
z sercem w okropnym stanie, z nerwami jak struny harfy, w które
uderzył nagły deszcz. Słyszałem, że ktoś jest w środku. Nikt
jednak nie otwierał. Zacząłem walić pięścią w drzwi. Potem w
nie kopać. odpowiadały głucho, jak pusta skorupa.
Z książki "Balkon do nieba"