sobota, 27 października 2012

Meandry kulturowe.

Obyś była matką tysiąca synów. Życzą sobie kobiety w dniu ślubu. Chłopiec gdy dorośnie, pomoże wyżywić rodzinę, a później zaopiekuje się starymi rodzicami. Zjawia się w domu jak młody bóg, rozpieszczany i hołubiony, może liczyć na pierwszeństwo we wszystkim, dłuższy sen, lżejsze obowiązki, szkołę.
O dziewczynkach mówi się, że są jak rośliny, które zakwitną w cudzym ogrodzie. Ich wychowanie to bezzwrotna inwestycja. Bo za mąż pójście to zerwanie więzów z własną rodziną i odejście do domu męża. To przeniesienie jest sprawą konieczną, bo honorowe, ale także niezwykle kosztowne. Rodzice panny młodej muszą przygotować posag, co zwykle dla nich oznacza zadłużenie na lata. Jeśli mają kilka córek muszą wydać je za mąż jak najprędzej.
Młodsza dziewczyna kosztuje mniej. Dlatego aranżuje się małżeństwa kilkuletnich dzieci. A nawet noworodków.
Instytucja posagu uległa w XX w. przerażającej deformacji. Sam pomysł był szlachetny. Zabespieczyć los młodej dziewczyny, kilka bransoletek, kilka kolczyków i naszyjnik, miały jej zapewnić odrobinę godności i niezależność w surowym i obcym świecie przyszłych krewnych. Początkowo posag miał wymiar symboliczny. Z czasem stał się przekleństwem o zabójczych konsekwencjach. Jego żniwo to miliony kobiecych istnień. Córka zagraża przetrwaniu rodziny, więc wielu rodziców woli się jej zawsczasu pozbyć. W Indyjskiej populacji jest wielka dziura, brakuje milionów dziewczynek. Znikają codziennie, w tajemnicy, hipokryzji i kłamstwie. Na wsiach są różne sposoby. Podaje się im trujący miąż oleandrów. Koktajl z pestycydów, opium, albo surowy ryż, który uszkadza delikatne narządy. Dziewczynki są duszone, zakopywane żywcem, wrzucane do studni, , a czasem po prostu zostawione samym sobie, by umarły z głodu. Na te zabójstwa spada zasłona milczenia. Nawet w małych wioskach, gdzie ciąży nieda się ukryć sąsiedzi nie zadają pytań, a policja nie interweniuje. Matki zabijają bo nie mają za co wykarmić i wydać za mąż kolejnej córki. Lub ze strachu, że jeśli nie urodzą syna, mąż je porzuci i poszuka innej kobiety. Ale bywa i tak, że gdy ojciec zabija dziecko, kilku krewnych trzyma krzyczącą z rozpaczy matkę. Kobiety znajdują swe martwe córki i w lodowatym spojrzeniu teściowych widzą ostrzeżenie. Jaka kolwiek próba protestu czy walki może i dla nich skończyć się tragicznie. Na wsiach do zabójstw doprowadza makabryczna plątanina tradycji, bezradności, ubóstwa, i braku edukacji.
W miastach środki są bardziej wyrafinowane, ale bezwzględność ta sama. Technologia, zaawansowana medycyna, wykształcenie i grube portfele rodziców, zamiast gwarantować dziewczynkom bespieczeństwo, potęgują zagrożenie. Pozwalają eliminować kobiety ze społeczeństwa przez selektywne aborcje. Hindusi przekupują lekarzy, by jak najwcześniej poznać płeć płodu. Jeśli to niechciana dziewczynka, usunąć ciążę. Skala zjawiska jest tak duża, że prawo przeprowadzania badań ultra sonograficznych zostało restrykcyjnie ograniczone. A lekarze nie mogą ujawniać płci płodu. Nie mogą, ale robią, przy okazji podając telefon do prywatnego gabinetu, gdzie oferują aborcje.
Wielu z tych ginekologów to kobiety, na zabieg najczęściej decydują się rodziny z lepszych dzielnic wielkich miast. Te, których główną troską jest prestiż. W świecie bogaczy o losie dziewczynek nie decyduje widmo zapaści, ale głęboko zakorzenione przekonanie, że są mniej wartościowymi ludźmi. W klasie średniej, gdzie rywalizacja jest ostrzejsza a konwenanse silniejsze niż na wsiach, częściej dochodzi również do zabójstw z powodu posagu. To tzw. dauridetz, ta szczczególna kategoria śmierci, podobnie jak zabójstwa żeńskiego noworodka i aborcja żeńskiego płodu, ma własną terminologię i miejsce w kodeksie karnym. Została opatrzona osobnym paragrafem kary a nawet osobnym trybem prowadzenia w śledztwie. Jest wytworem Indyjskiego społeczeństwa, przekazywanym z pokolenia na pokolenie, jak krwawe dziedzictwo ofiary, żądzy posagu. To często żywe pochodnie konające na oczach bliskich młode kobiety oblane naftą i podpalane. Miotające się w zamkniętych domach, albo na podwórkach.
Kiedy przyjdzie policja, krewni zgłaszają wypadek w kuchni. To wiarygodna formuła. W Indiach ciągle gotuje się na palnikach naftowych, buchających kapryśnym i trudnych do kontrolowania ogniem. Sąsiedzi, choć ich domy dzielą od miejsca zbrodni nawet metr lub dwa, zapewniają, że nie słyszeli krzyku. Są zaszokowani, tak jak wracające właśnie z targu teściowa i mąż, który podobno cały dzień był w pracy. Standardowe śledztwo potwierdzi, że to był nieszczęśliwy wypadek i zostanie szybko zamknięte.
Chyba, że dociekliwy policjant podczas brutalnego przesłuchania ustali, że podpalona kobieta i jej rodzice byli miesiącami szantarzowani o pieniądze. Gotówka i biżuteria, którą przekazali
mężowi w dniu ślubu, nie wystarczyły. Pojawiły się nowe żądania. Telewizor, skuter, kamera wideo, samochód, lodówka. Kobieta za każdym razem gdy wysyłali ją do domu, miała na ciele siniaki, ślady rażenia prądem, duszenia. Presja rosła. Ojciec i matka zastawili wszystko co mogli. A kiedy rodzina męża uznała, że więcej nie dostanie, zabiła. Decyzja i wykonanie są zbiorowe, tak samo jak kłamstwa tuszujące zbrodnie. Zbiorowe nie tylko dlatego,że wykonane przez całą rodzinę w jej wspólnym interesie. Przyzwolenie na zabójstwo jest wszechobecne i rodzi się w chwili kiedy dziewczynka przychodzi na świat. Czai się w milczącej obojętności sąsiadek, w nieczułych spojrzeniach policjantów, których żony także wniosły posagi. W opieszałości sędziów wydających wyrok na swoje córki i córki ich córek. Daurydetz to zbrodnia uniwersalna i popularna. Zdarza się w szanowanych domach gdzie nie gości bieda. Giną żony prawników, urzędników, inżynierów i lekarzy, zabija je kulturowa nienawiść i chciwość. Mord nie jest wyprowadzony poza obszar życia codziennego. Dokonuje się w samym sercu, pozostawiając ziejącą ranę. Różne są tylko narzędzia zbrodni i scenariusze pozorowania wypadków w płomieniach, zmienia się czasem w aranżowane samobójstwo przez powieszenie, otrucie, ale motywy i poprzedzające zbrodnie tortury są takie same. O tragicznych zgona młodych żon indyjskie gazety piszą niemal codziennie. Notki są krótkie i mdłe regularnie zlewają się z opowieściami o kraju w którym bycie kobietą jest śmiertelnie niebespieczne. Płonące w domach kobiety są przedłużeniem satti. Rytuału palenia wdów na stosach pogrzebowych mężów. Zakazanego w XIX w. Wdowa, która spłonie wraz ze zwłokami męża zostanie (zwyczaj wciąż jest praktykowany, choć oficjalnie przypadki satti rejestruje się niezwykle rzadko) wyniesiona do godności świętej. Będzie uosobieniem cnotliwości i prawdy. Wypełni ideał małżeńskiego oddania niczym Sitta. Bohaterka Ramajamy, która rzuciła się w płomienie, by udowodnić bogom i swojemu mężowi Ramie, że pozostała nieskalana, choć długo przebywała w mocy demona Rwany. Bóg ognia Agni dostrzegł niewinność Siti i wyniósł ją z płomieni.
Umierające na stosach kobiety gdy stają się satti dostępują chwały. Są wielbione w budowanych na ich cześć świątyniach. Zapewniają  rodzinie status i szacunek. Najznakomitsze rody Raczputów z Radżestanu, szczycą się, że mają je pośród przodków. Gloryfikujący śmierć rytuał dokonuje się na oczach świadków. Kobiety nie zawsze wchodzą na stos dobrowolnie. Są zmuszane, odurzane narkotykami. Sati poza aspektem duchowym ma też prozaiczny wymiar. Pozbycie się wdowy pozostawia majątek w rękach rodziny męża i uwalnia krewnych od obowiązku utrzymywania samotnej kobiety, obcowania z jej nieczystą postacią.
W ostatniej chwili przed podpaleniem stosu krewni zachowują zimną krew. Pamiętają by zdjąć biżuterię z jej nóg i rąk. Dla wielu wdów spalenie satti to nic tylko droga do świętości, lecz także ucieczka przed okrótnym losem, gdyż wraz ze śmiercią męża unicestwieniu ulega sens życia kobiety. Jej prawo do istnienia od narodzin wiąże się z mężczyzną. Najpierw opiekunami są ojciec i brat źniej mąż, wreszcie najstarszy syn. Pozbawione męskiego pierwiastka stają się balastem, wyschniętą rośliną. Nie wyjdzie ponownie za mąż i nie wyda już z siebie życia. Na nic się nie przyda. Wraz z mężem traci tarczę osłaniającą ją przed brutalnością rodziny. W wiejskich społecznościach wdowieństwo to śmierć za życia. Rygorystyczna asceza, bezlitosna redukcja istnienia, smutna wegetacja wśród zakazów. Po śmierci męża wdowa wyrzeka się ozdób. Przede wszystkim tej najbardziej cenionej włosów. Goli głowę i zdejmuje biżuterię. Odtąd będzie nosić wyłącznie proste białe sari, zapomni o radościach i rozrywkach, o słodyczach i przyprawach. Będzie jeść mdłe i skromne potrawy. Nie siądzie do posiłku z krewnymi, nie będzie uczestniczyć w przyjęciach towarzyskich. Oddali się od życia, zjednoczy w śmierci z mężem i skupi na tym by nie splamić honoru rodziny. Zdarza się, że wdowy są głodzone, zmuszane do spania na podłodze, żebrania, wreszcie wypędzane z domu. Jedynym ratunkiem przed tak straszliwym losem jest troskliwy syn. On zapewni kobiecie poważanie, dlatego jego więź z matką jest silna. Narastająca latami wdzięczność, staje się polisą. Rodząc córkę, kobieta myśli o dniu, kiedy się z nią rozstanie. Wydając na świat syna zapewnia sobie, godne życie i śmierć.
 "Lalki w ogniu" Paulina Wilk