piątek, 15 listopada 2013

Paczko-mat.

Nawet nie wiedziałem, że takowe ustojstwa istnieją. Bankomat, wpłatomat i owszem korzystałem, ale paczko-mat ? Ciekawe z ilu jeszcze matów będziemy w przyszłości korzystać.
Otóż moja znajoma wybrała się do takiego urządzenia, by odebrać od dawna oczekiwaną paczkę. Staje przed nim i czyta "uśmiechnij się" a pod napisem uśmieszek. Przyciska kolejne klawisze, a ekran ani drgnie. Zaczyna szczerzyć zęby i dalej nic "uśmiechnij się". No ileż można. kiedy będę się tak szczerzyć to jeszcze mnie do wariatkowa zabiorą, pomyślała. Przecież uśmiech w naszej kulturze nie jest normalny. Powaga, złość, wściekłość, smutek owszem, oznaczają jakiś stan ekspresji, ale uśmiech? Nie można się śmiać tak, bez powodu, będąc sama.
 W końcu na powiadomieniu o paczce znalazła nr. telefonu zadzwoniła i pyta co z tym paczko-matem, chyba nie działa. 
Panienka o miłym głosie zapytała, czy ma numer paczki, a kiedy usłyszała twierdzącą odpowiedź, kazała dotknąć ekranu i wpisać ów numer. Ze skrytki wyjechała paczka.
-No to teraz jestem pełna wiedzy, która w przyszłości na pewno mi się przyda, pomyślała, człowiek jednak całe życie się uczy. 
Ponieważ dzisiaj to prawie wszystkie tego typu urządzenia mają kamerę, to niezłą muszą mieć zabawę ci co mają podgląd na obraz przed takimi urządzeniami.
Pomyślałem ja, usłyszawszy tą anegdotkę.

środa, 2 października 2013

Nadmiar dobrze wykształconych pracowników stanowi o niskiej ich wartości. Czyli wojny na górze sieją spustoszenie na dole.

Moja znajoma pracuje w laboratorium pewnej firmy jako chemik. Kiedy firma powstawała, (jakieś 20-cia lat temu) zaplanowano, że w tym laboratorium potrzebne są trzy osoby. Jednak w 2006 roku zmieniło się kierownictwo, i po kilku latach kiedy jedna z koleżanek poszła na emeryturę, kierownictwo zakładu postanowiło zlikwidować powstały wakat i przez kilka lat pracowały tylko dwie panie. Podobnie postąpiono kiedy następna z pań odeszła. Każdy z zewnątrz tylko się dziwił, jak ta pani sama to zdąży porobić. Problem dla zakładu powstał, kiedy owa pracownica zachorowała i kierownictwo zorientowało się, że nie można jej w żaden sposób zastąpić pracownikiem z produkcji. Jak to sobie w optymistyczny sposób zaplanowali. Wtedy zatrudniono młodą Panią mgr. chemii. Wiedzę teoretyczną miała gruntowną, niestety z praktyką było trochę gorzej. Kiedy po ok. 1,5 roku była przygotowana do zawodu zwolniono ją, by nie podpisywać stałej umowy, i przyjęto następną osobę, tym razem Pana w podobnym wieku i z podobnym wykształceniem. Ten również pracował 1,5 roku. Obecnie zastąpiła ich Pani doktor chemii, niedługo kończy jej się termin ostatniej umowy. Zobaczymy. Chociaż rezultat jest raczej do przewidzenia.
Wśród pracowników produkcji panuje jeszcze większy przesiew. Tu rzadko kto robi dłużej niż 3 miesiące.
Jeden dział jest w miarę stabilny, tyle, że on jest oddalony od zakładu o kilka kilometrów i kierownictwo zagląda tam jak musi.
Za to ciekawostką jest, że sprzątaczki w nim zatrudnia się na umowę o dzieło. Jedna przez pięć lat, druga przez trzy. Kobietki nawet chore maszerują do pracy, bo się boją, że stracą tą niewolniczą posadkę, bez ubezpieczenia i emerytury. Dzieło życia dla właścicieli zakładu.
Można by jeszcze dodać, że od czasu pojawienia się nowego kierownictwa, czyli ponad 7 lat zapomniano podwyżkach, ostatnio znowu zastrzeżono, że następne są zamrożone na co najmniej dwa lata. Przy co roku zwiększającej się produkcji. 
W ten sposób w UE staniemy sie niedługo strefą chińską a my zostaniemy Chińczykami.  

Ostatnio znajoma rozmawiała z pierwszą z dziewczyn, która obecnie znalazła pracę w strefie bezcłowej. Obecny jej zakład zatrudnia ludzi przez firmy zewnętrzne, wypożyczające pracowników. Po półtora roku pracy dowiedziała się, że chętnie ją zatrudnią, ale na dalszą umowę czasową. Ze zdziwieniem stwierdziła, że ta sama pani, która podpisywała z nią poprzednie umowy, robi to w dalszym ciągu tylko pod innym szyldem. 
 

sobota, 21 września 2013

Plotka, czyli, wydaje mi się...

Moja znajoma ostatnio opowiadała mi historię
o koledze z pracy, o którym zaczęły krążyć coraz to nowe sensacje roznoszone przez jego żonę. Najpoważniejszymi zarzutami było, że przestał płacić na dzieci, chce się rozwieść i w ogóle to tylko siedzi przed komputerem i nic nie robi. 
I krążyły sobie takie nie sprawdzone, narastały i tylko (jak się później okazało) sam zainteresowany niczego nie wiedział.
No bo jak tu w oczy powiedzieć kolesiowi, że jest zwykłym "gnojkiem"?
Kiedy moja znajoma spotkała się z „gnojkiem” na jakiejś imprezie zakładowej postanowiła go zapytać. Tedy usłyszała: Zgadza się, nie płacę na dzieci, bo jak wiesz oboje pracujemy po ślubie założyliśmy wspólne konto z którego korzysta tylko moja żona. Zgadza się sporo po pracy siedziałem przed komputerem bo mam taką swoja pasję, która przynosiła mi całkiem spore dochody. Z nich przeważnie opłacałem ratę za samochód, paliwo, mieszkanie a jak mi coś zostawało to jeszcze kupowałem dzieciom czy żonie jakiś upominek. Kiedy jednak zaczęła mi ciągle „suszyć głowę", że jej w domu nie pomagam i zauważyłem, że faktycznie nie daje sobie rady, zacząłem pomagać, tylko moje dochody się zmniejszyły. Wprawdzie wszystkie opłaty nadal robię z tego co wysiedzę przed komputerem, ale nie stać mnie już na prezenty czy dodatkowy ciuch dla dziecka. O rozwodzie też wspomniałem, bo od ostatniego dziecka, czyli od 3 lat żona ze mną nie spała. Nie chce mieć więcej dzieci a jako „głęboko wierząca katoliczka” żadnych środków antykoncepcyjnych nie uważa za stosowne używać. 



czwartek, 14 lutego 2013

Rozum dialektyczny.

 
Ojciec mojego znajomego dostał list polecony...... a w owym liście, że nie ma zapłaconego abonamentu RTV od 2008-2013r. No i wszystko było by w porządku, (oglądałeś to płać) gdyby nie to, że ów „upadły” telewidz szukający tanich czy kradzionych efektów czyjegoś intelektu zmarł w 2005roku. 
A, że był pan był tzw. głęboko wierzącym katolikiem uderzyło we mnie, jak grom z jasnego nieba, że śmierć nie daje nam wiekuistego pokoju. 
Nasi posłowie znajdą sposób by i po śmierci znaleźć przepisy, które mogą utrudnić nam naszą błogą niebieską egzystencje. Bo za życia jak jest każdy widzi. Brak kasy na kolejne wysokie premie dla posłów, rodzi w ich umysłach ekstremalne posunięcia.

No chyba, że w ten sposób próbują obciążyć dzieci te skarby narodowe, które to mają zarobić na nasze emerytury (jak byśmy sami na nie nie zarobili) które coraz częściej wybierają inne kraje za swoje ojczyzny bo w kraju swoich rodziców czują się niewolnikami. Kiedy media coraz częściej i głośniej krzyczą o niżu demograficznym i jednocześnie starają się jakby nie zauważać, że miliony naszych dzieci rodzą nam wnuki Anglikami, Francuzami, Niemcami itd. 
Mam nadzieję, że efekt nie będzie taki, iż ludzie zapragną rządów "twardej ręki" i sami wybiorą jakiegoś psychopatę, który zapragnie urządzić nasze życie na wzór J. Stalina.
 
Uważano że wielki wódz wszystkich narodów J. Stalin posiadał rozum dialektyczny, i za pomocą tego właśnie rozumu, genialny językoznawca rozwiązał w Rosji problem dobrobytu. Zamiast zwiększać produkcję, zmniejszał liczbę konsumentów. Nakazując wyłapywać szpiegów. W tej krainie wolności, co drugi był szpiegiem a co trzeci donosicielem. W przypadku zbieżności tych właściwości, osobnik donosił sam na siebie, że jest szpiegiem. Nie trzeba było udowadniać, czy grałeś z kimś tam w tenisa, czy nie grałeś. Jeśli donieśli i złapali znaczy, że jesteś szpiegiem i dalsza dyskusja przenosiła się na słabo zaludnione tereny Kraju Rad. 
"Szkice z filozofii potocznej" Aleksy Awdiejew.
 
 
 

środa, 30 stycznia 2013

Trzy pytania.

-Śpisz kochanie?
-Nie, myślę.
Dup!!!
-Co to spadło?
-Moje ciśnienie.
-No to śpimy?
-Tak kochana śpimy.

środa, 2 stycznia 2013

Podniebne uniesienia :-)


Czy to nie powinno być bardziej proste? Ilekroć proponowałem dziewczynie spotkanie, czułem, że moje kruche serce wisi na cienkiej nitce, a kiedy ona powie nie, nitka zerwie się. Poznaliśmy się na jakimś przyjęciu, rozczuliła mnie jej niewinność. Mieszkała w zielonej tęczówce oczu, wiotkiej figurze uśmiechu, który opromieniał jej twarz. Kiedy słuchając mnie, widziałem skrzydła ptaka, który szybuje w stronę mego ramienia. Zaproponowałem spotkanie, kiedy powiedziała chętnie. Poczułem, że moje rozkołysane serce nieruchomieje, aby znowu bić już spokojnym rytmem. Umówiliśmy się na rynku nowego miasta. Wybrałem to miejsce, jedno z nielicznych gdzie ocalało piękno architektury. Przyszedłem wcześniej i schowałem się w bramie. Chciałem zobaczyć jaka jest, gdy nie wie jak ktoś na nią patrzy. Naburmuszyła się widząc moją nieobecność. Zbliżyłem się zasłonięty białymi liliami, a ona uśmiechem wytarła nadonsami. Przyjęła kwiaty, zanurzyła się w nich i zaciągnęła zapachem. Czy słyszysz jak to gra, wskazując na kościół, klasztor i okoliczne budowle. Co gra zapytała, trochę speszyło mnie to pytanie. Ona, która przypomina utwór muzyczny, powinna czuć harmonie i muzykę architektury. Nie jadła mięsa, nie jadła prawie nic. Lubiła tylko ruskie pierogi, ale ta wybredność też była dla mnie wzruszająca. Ujęty delikatną urodą dziewczyny, bez trudu wszystko w niej uznałem za ujmujące. W ekskluzywnej restauracji jakimś cudem dokopano się ruskich pierogów, z tego wszystkiego ja też je zamówiłem i nawet mi smakowały. Odzywała się rzadko, ale potrafiła inteligentnie milczeć. Tak przynajmniej czytałem jej milczenie. Nie wiem gdzie pracowała, nic o niej nie wiedziałem. Chociaż chciałem wiedzieć wszystko. Nie potrafiłem pytać, czy ma jakiegoś mężczyznę, może przed chwilą z nim zerwała. Intuicyjnie czułem, że jest tuż po rozstaniu i trafiłem na odpowiedni moment. Była tak delikatna i subtelna, że nie mogłem sobie jej wyobrazić w rękach innego mężczyzny niż ja. Na ulicy chciałem się pożegnać i umówić ponownie gdy niespodziewanie zaprosiła mnie do siebie, jakby nigdy nic. Nie potrafiłem jej odmówić, ale czułem, że jej delikatność, stoi w niepokojącej sprzeczności z tym zaproszeniem. Jechałem za nią, byłem dobrym kierowcą, ale to cud że się nie zgubiłem, bo gwałciła wszelkie przepisy. Robiła to z pewną siebie niewinnością. Kiedy zaparkowaliśmy, byłem spocony jak po biegu. Obskurny budynek z lat 60-tych stał wtłoczony między stare domy. Winda wyglądała jakby wożono nią drapieżne zwierzęta. Czułem, że wstydzi się tej windy więc odruchowo zamknąłem oczy. Pokój, który wynajmowała, był jednak gustownie urządzony, chociaż miałem dojmujące uczucie, że przedmioty nie pasują do siebie. Jakby kupowały je zupełnie różne osoby. Boczne okno wychodziło na dach przylegającej do domu niższej kamienicy. Takie okna są w Polsce z reguły okratowane. To było wolne od krat. W lecie się tu opalam. Czasami nago, powiedziała i chyba się zarumieniła. Nie wiem kiedy na stole pojawiło się wino. Ono też mnie onieśmieliło. To ja powinienem przynieść wino, ale kto mógł się spodziewać? Nie wiem kiedy je wypiliśmy. Jako kierowca nie powinienem tego robić. Nie wiem kiedy położyła się na łóżku, a ja usiadłem na jego brzegu i położyłem rękę na jej kolanie. Nie zareagowała. To była jedna z trudniejszych decyzji w mym erotycznym życiu, czy moja dłoń powinna powędrować w górę. Nie zdążyłem jej podjąć. Może wolisz żebym włożyła nocną koszulę? Jest późno. Zapytała trochę dziecinnie. Jak by włożenie nocnej koszuli dotyczyło tylko snu. Pobiegła do łazienki w podskokach, jak dziecko. Wróciła juz przebrana. Miała na sobie bawełnianą srebrną koszulę. Ten materiał lejący się jak woda i jak woda chłodny, pobudzał mnie erotycznie. Teraz położyłem usta na jej udzie. Nie poruszyła się. Jej skóra pachniała morzem stygnącym po upalnym dniu, moje wargi wpadły w poślizg. Chciałem zatrzymać się w okolicy uda. Tam skóra była jeszcze bardziej gładka. Jechałem więc dalej. Otworzyła się, jak otwiera się drzwi komuś bliskiemu. Nigdy jeszcze nie smakowała mi tak płeć kobiety. Łagodna potrawa, gdzie wszystkiego jest w sam raz. Szybko miała orgazm, subtelny ale głęboki. Jej szczyt zmienił się w nasze wspólne wielkie szumiące pole traw, na którym położyłem głowę. wdychając jej zapach. Kocham cię, szepnęła. A ja poczułem, ze rozpuszczam się w tych słowach jak kostka cukru w gorącej herbacie. Tak długo szukałem swojej miłości, a teraz znalazłem ją nagle przypadkowo. Poczułem jak rośnie we mnie fala uczucia, gdy uniosłem się by wejść w ten błogostan ze swoja burzą, usłyszałem pukanie do drzwi. Zastygła stając się nagle posągiem białym i doskonale harmonijnym. To on, szepnęła. Jaki on, stłumiła pytanie kładąc mi dłoń na ustach. Ubrała się szybko. Sam nie wiem kiedy uczyniłem to samo. Stukanie zamieniło się w dziwięk bardziej brutalny jakby ktoś kopał w drzwi. Pościeliła łóżko i w biegu, który przypominał taniec, pozacierała ślady naszej obecności. A teraz wychodzimy przez okno. Szybciutko, szepnęła. Mówiła jakby proponowała jakąś zabawę. Zgasiła światło, wyjęła lilie z wazonu, najwyraźniej zamierzała zabrać je ze sobą. Zaprotestowałem. Wszedłem tu przez drzwi i zamierzałem nimi wyjść. Nic mnie nie obchodzi jakiś zazdrośnik. Powtórzyła coś kilka razy szeptem. Nie zrozumiałem słów. Brzmiało to dosyć groźnie. Bardziej przejąłem się siłą z jaką ciągneła mnie do okna. Po ciemnej stronie światactała metalowa składana drabinka. Poczułem się jak chłopiec, który po kryjomu wykrada się z domu. Dachy zawsze mnie fascynowały. Chodzenie po nich to moje marzenie z dzieciństwa. Było ciemno. Pachniało papą, która parowała rozgrzana upałem dnia. Podała mi kwiaty. Uważnie by nie pognieść płatków. przymknęła zręcznie okno, potem wzięła bukie a ja zostałem obarczony drabinką. Chwyciła moją dłoń i zaskakująco pewnie prowadziła po wąskiej drewnianej kładce. Po co to wszystko zapytałem. Zabił by. Powiedziała tak bardzo nieswoim głosem, że uwierzyłem. Czy to jej mężczyzna, jakiś szaleniec, a może tylko ojciec? Najlepiej gdyby to był ojciec. Szliśmy szybko, czasami po omacku. Na szczęście nie mam lęku przestrzeni. Kiedyś trochę wspinałem się. Nagle uświadomiłem sobie, że ona chodzi po tych dachach swobodnie, jak po swoim mieszkaniu. Próbowałem na sobie wyobrazić w środku warszawy jak przemykamy się z drabinką i liliami, które bielić się musiały z daleka w zamglonym blasku księżyca. Domy miały różną wysokość, ale znała wszystkie przejścia, musiała wielokrotnie przebywać tą drogę. W jednym z załomów mórów wskazała miejsce, gdzie należy zostawić drabinkę, a kwiaty? Zapytałem. No wiesz? w jej głosie odnalazłem szczere oburzenie. Miałem wiele pytań, ale nie była w nastroju do rozmów. miała jkiś cel i pewnie do niego dążyła. balkon w starym przedwojennym domu. Nadkruszony zapewne w czasie powstania wisiał w miejscu osobliwym. Nieproporcjonalnie blisko dachu. To tutaj, powiedziała zadowolona, jakbyśmy w końcu znaleźli odpowiednią kawiarnię. Wystarczy spuścić się na rękach. Ja potrafię, a ty? Wspinałem się powiedziałem z odcieniem urażonej męskiej dumy, by dodać ironicznie. Zawsze mniej więcej wiedziałem, po co schodzę ze szczytu. Teraz nie wiem. Ratuję mam życie. Powiedziała takim tonem, jakby to było oczywiste i tylko ktoś tak naiwny jak ja mógł to przeoczyć. Pomogłem jej zejść na obszerny balkon. Chociaż sama dawała sobie radę. Zręczna jak wiewiórka. Rzuciłem kwiaty, by z młodzieńczym wdziękiem. Tak przynajmniej mi się wydawało, zeskoczyć na balkon. Za szklanymi drzwiami, paliło sie światło. Sam nie wiem co spodziewałem się zobaczyć. Wiem co ujrzałem. To był wzruszający, realistyczny obraz. Dwoje starych ludzi, siedziało przy okrągłym stole, jedli kolację. Zerkając na telewizor. W pobliżu imbryczka z parującą herbatą, leżał czarny kot zwinięty w kłębek. Wyglądał jak przed chwilą upieczony murzynek. Stary zegar na ścianie, kołysał swoim złotym wahadłem, zapukałem w szybę. Mężczyzna odwrócił się od telewizora, położył widelec. Mrużąc oczy spojrzał w stronę balkonu. Powiedział coś do żony a potem bez wahania podszedł otworzyć drzwi. Jak by oczekiwał przybysza z nieba. Dasz lilie. Szepnęła takim tonem jak uczy się dobrych manier młodych chłopców. No tak, domyślałem się, że to znowu pani. Powiedział starszy pan, wpuszczając nas do mieszkania. Roześmiała się serdecznie, jakby odwiedzała o umówionej godzinie przyjaciół. Dzień dobry, a właściwie dobry wieczór. chcę państwu przedstawić mojego przyjaciela. Czułem się jak w teatrze a moja partnerka recytowała rolę. Problem, że ja nie znałem swojej. Mężczyzna nałożył okulary, i przyjrzał mi się badawczo. Popatrzył na nią i powiedział z naganą, która wydawała się tylko kokieterią. Pani nieustannie mnoży przyjaciół. uścisnął mi jednak serdecznie rękę i zaprosił do stołu. Helu sąsiadka z nowym przyjacielem. Oby był równie sympatyczny jak poprzedni, odparła kobieta. Przedstawienie więc trwało nadal. Nagle przypomniałem sobie swoją rolę. Szarmancko podałem gospodyni kwiaty, całując ją w dłoń, która pachniała ciastem i ziołami. Rozpromieniła się i powiedziała. Muszę przyznać sąsiadko, że wszyscy pani przyjaciele maja gust do kwiatów i znowu taki ładny chłopiec. Nie czułem się w swojej 30-tce ładnym chłopcem. Nie czułem się dobrze będąc jakimś kolejnym, który wręczał kolejne kwiaty spadając zapewne z kolejnego nieba. Jak to możliwe, że coś co było w najwyższym stopniu nienormalne ci ludzie traktowali tak naturalnie. Zostały postawione dwa nowe talerze i zaproszono nas do stołu. Kot na chwile podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Miałem wrażenie, że uśmiechnął się. Widziałem uśmiechające się persy, uśmiechnięte koty, należą do rzadkości. Nie byłem głodny, ale zgromiony jej spojrzeniem, wepchnąłem w siebie dwie kanapki. Potem wdałem się w polityczną dyskusję z gospodarzem. Ach, ci mężczyźni. Oni zawsze się kłócą o politykę. Uśmiechnęła się do niej staruszka, a ona właśnie kopała mnie pod stołem, pewnie w intencji, abym miarkował swe opinie. Wstałem, podziękowałem za kolację. Powiedziałem stanowczo. Na mnie już czas. Byłem pewien, że pójdzie ze mną i wyjaśnię do końca całe to szaleństwo. Nie zamierzała mi towarzyszyć. W telewizji, zapowiedziano serial, który lubiła. Poszedłem w stronę balkonu. Nie tędy, młody człowieku. Teraz można drzwiami, wszyscy pana koledzy wychodzili drzwiami. Pouczyła mnie gospodyni. Zamierzałem spojrzeć na moja ukochaną okiem bazyliszka. Zapewne było to jedynie oko rannego jelenia. Uśmiechnęła się tym samym niewinnym uśmiechem, który stał u źródeł naszej znajomości. Wychodziłem odprowadzony przez całą trójkę, a nawet przez kota, który zeskoczył ze stołu. Wygiął grzbiet i otarł się o moja nogę. I nie do wiary. To mnie zabolało. Otworzyłem drzwi, sprawdziłem czy są schody. Szedłem nimi nie zapalając światła. Na wszelki wypadek, na jaki wszelki wypadek, jednak nie wiedziałem. Nazajutrz, próbowałem do niej zadzwonić. Numer który mi podała, był telefonem izby wytrzeźwień. Udało mi się odnaleźć jej dom. Był wieczór, wilgotny i ponury. Stanąłem przed drzwiami, z sercem w okropnym stanie, z nerwami jak struny harfy, w które uderzył nagły deszcz. Słyszałem, że ktoś jest w środku. Nikt jednak nie otwierał. Zacząłem walić pięścią w drzwi. Potem w nie kopać. odpowiadały głucho, jak pusta skorupa. 
Z książki "Balkon do nieba"